Uwaga!

piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział 3

   W drodze do szkoły w mojej głowie kłębiły się dziwne myśli, masa pytań okrążała niebezpiecznie moje myśli. Z każdą minutą byłam bliżej prawdy, co doprowadzało mnie do szaleństwa. Moja własna matka okłamuje mnie, a ojciec zachowuje się jak nawiedzony i wyprowadza zdezorientowanego chłopaka z domu z miną zabójcy. Mój brat od tygodnia nie zjawia się w domu, co dodaje całej sytuacji pewności, że mieszkam w domu wariatów.
   Zeszłam z drogi asfaltowej i kierując się skrótami, szłam po leśnej drodze w stronę mojej szkoły. Wpatrując się w ziemię kopnęłam z całej siły kamyk, który mijałam. Potoczył się szybko w stronę rowu i zniknął w gęstej trawie. I tak działo się i z kolejnymi. Zajęta myślami podążałam tak przez pewien czas. Było to idealne miejsce na spacer i na pewne przemyślenia.
  W pewnym momencie, ktoś wpadł na mnie. Wyrzuciłam ręce przed siebie i w akcie desperacji zaczęłam wymachiwać rękoma. Niestety upadek nie ominął mnie. Próbując jak najdelikatniej upaść, cofnęłam ręce by odbić się o ziemię łokciami, co uzmysłowiło mi, że było to błędem, ponieważ kamienista droga, dość mocno pościerała mi skórę. Sycząc z bólu wstałam i rozejrzałam się totalnie zdenerwowana. Przede mną kucał TEN chłopak. Ten sam, który zaledwie godzinę tamu stał w mojej kuchni robiąc z siebie średniowiecznego dżentelmena. Cóż za idiotyzm... Cóż za spotkanie.
   Wpatrywał się we mnie pustym spojrzeniem.
- Nic Ci nie jest? - odparł w końcu.
- Jak widać jest. - wysyczałam przez zaciśnięte zęby i podniosłam łokcie w celu zaprezentowania moich urazów.
- To tylko troszkę krwi i zadrapań. Nie bądź dzieckiem. - wychrypiał nie patrząc na mnie. Przez dłuższą chwilę, w bezruchu, wpatrywał się w głęboki las, a następnie zwrócił oczy ku mnie i uśmiechnął się. - Nie patrz tak na mnie. Kontroluj swój ból. To Ty jesteś Panią swego ciała. To Ty mówisz mu co ma robić, co ma czuć.
   Mruknęłam kilka razy zszokowana, przetrawiając jego słowa. Zerwał się i wbiegł między drzewa, szybko znikając z pola widzenia.Natychmiast wstałam i pobiegłam za Nim. Rzuciłam plecak pod duży, wysoki jesion by potem wrócić po Niego bez przeszkód. Mijając zwinnie wystające korzenie i gałęzie wystające z drzew podążałam za chłopakiem. Mimo, że byłam doskonałą biegaczką nie dorównywałam mu nawet w połowie. Z każdą sekundą zostawiał mnie coraz bardziej w tyle, aż zniknął z pola widzenia. Przez chwilę nieuwagi zahaczyłam o duży wystający korzeń i runęłam z głośnym krzykiem na ziemię. Uderzyłam w coś dużego i twardego. Odruchowo złapałam się za głowę i poczułam mokrą plamę. Zraniłam się. Świat powoli kołysał się, tak jak na statku, który ku horyzont niosły fale oceanu. Zabawne. Akurat teraz przypomniałam sobie kolejne nasze wakacje nad Pacyfikiem. Przed oczami przebiegła mi mała dziewczynka z kucykiem, związanym wysoko na głowie czerwoną kokardką. Śmiała się bardzo głośno. Była szczęśliwa i niczego nie świadoma. Za nią biegł chłopiec, zupełnie do niej nie podobny. Brunet z niesamowicie przyciągającymi oczami. Biała tęczówka to coś innego. Coś co nie zaliczało się do słowa "przeciętność". Dziewczynka miała nie więcej niż 4 latka i byłam nią ja. Wbiegliśmy do przejrzystej wody Oceanu Atlantyckiego i urządziliśmy wielką wojnę oceaniczną. Przestając go chlapać z głośnym piskiem rzuciłam się na chłopca i przewróciłam go w tafle niebieskiej wody Acapulco. I obraz zaczął się rozmywać.
   Znów byłam w lasach stanu Oregon. Otworzyłam ciężkie oczy próbując zignorować ogromny ból głowy. Podniosłam się z ziemi i kucnęłam schylając głowę w dół. Powtarzałam sobie by zachować spokój. Musiałam zemdleć podczas upadku.
   W lesie robiło się szaro i niebezpiecznie, wyobraźnia zaczęła działać, tak jak powinna. Rozejrzałam się powoli i gdziekolwiek spojrzałam wszystko wydawało się takie same. Trudno było mi określić z której strony przybiegłam.

***

Serce biło mi jak opętane. Przedzierałam się przez gęstą mgłę, mijając kolejno drzewo za drzewem co chwilę zahaczając o wystające korzenie drzew i obrywając gałęziami w twarz. Czułam się jak w horrorze. Było upiornie zimno, a cienka bluza zupełnie nie wystarczała. Zarzuciłam kaptur na głowę i przyśpieszyłam gwałtownie. Towarzyszyło mi przeczucie, że wszystko dookoła, stało się wrogo nastawione. Nawet drzewa, przyjaźnie wyglądające w dzień, zamieniły się w potwory. Przez mgłę miałam całkowite trudności w utrzymaniu stałego kierunku, praktycznie całe pole widzenia przysłaniała gęsta biała powłoka. Chwila nieuwagi i poślizgnęłam się. Stoczyłam się w dół, nieźle się przy tym obijając. Oszołomiona leżałam na suchej ziemi. Było podejrzanie cicho i ciemno, trochę cieplej ale i wilgotniej. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do mroku zauważyłam, że znajduję się w dziwnym pomieszczeniu. Sięgnęłam do kieszeni bluzy po telefon i przyświeciłam sobie jasnym światłem z ekranu. Nic nadzwyczajnego nie zauważyłam. Prócz jak gdyby przejścia? Przysłaniało je trochę pajęczyn i wyglądało na nieużywane, co mnie trochę uspokoiło. Odgarnęłam dzieło pająków i zajrzałam tam z czystej ciekawości. Od wejścia rozciągał się długi ciemny korytarz. Zapominając o jakimkolwiek niebezpieczeństwie zaczęłam powoli go przemierzać. Ku mojemu zdziwieniu ściany były zwyczajnie betonowe. Gdzieniegdzie zdobiły je sieci i ich niezbyt mili mieszkańcy, którzy uciekali z rzucanym światłem telefonu. Przyjrzałam się jednemu z nich, był wielki i owłosiony. Jego maleńkie, czarne oczy utkwiły we mnie wzrok. Wzdrygnęłam się i ruszyłam dalej badając każdy zakątek korytarza. Tunel wydawał się nie mieć końca. Myślałam by zawrócić, ale coś we mnie nakazywało iść dalej i poznać to miejsce bez względu na obawy. Nie dałam za wygraną, w końcu korytarz się skończył, a to co zobaczyłam zmroziło mi krew w żyłach. Mroczny sekret tego miejsca był straszny. Odrażający widok dwóch młodych ludzi, leżących w kałuży własnej krwi. Przełknęłam ślinę i natychmiast odwróciłam się w stronę wyjścia. Coś je blokowało, uniosłam wyżej głowę by się temu przyjrzeć. Przeraziłam się. Stał w nich TEN chłopak, uśmiechający się promienie.
- Rozgość się. Przepraszam, ale nie zdążyłem posprzątać. - powiedział żartobliwie wskazując na dwoje nieżyjących ludzi.
Zrobiło mi się słabo. Zaczęłam gorączkowo szukać wyjścia. Na marne, mogłam sobie pomarzyć o jakiejkolwiek ucieczce. Jedyne wyjście blokowała wysoka postać. Wlepiłam w niego przerażone oczy, a on zdecydowanym ruchem złapał mnie za rękę, co spowodowało, że dreszcz przebiegł mi po plecach. Nie mogłam się mu postawić, był zbyt silny. Jednym ruchem ręki mógłby złamać mi kark. Posadził mnie na ziemi i oparł o brudną ścianę podziemnej kryjówki.
- Kim jesteś? - zdołałam wykrztusić z siebie tylko te dwa słowa.Uśmiechnął się tylko i równym krokiem podszedł do zwłok. Dotknął je czubkiem buta i zaczął chodzić od ściany do ściany. Wyglądał jakby nad czymś intensywnie myślał.- Zaczekasz tu na mnie, prawda?Pokiwałam głową, lecz w myślach układałam plan ucieczki. Założył kaptur, chcąc częściowo ukryć twarz, a ciało dziewczyny zarzucił na plecy, jak gdyby ważyło tyle co malutkie kurze piórko i wyszedł bez słowa. Mężczyzna nadal leżał przy ścianie, jego ręka bezwładnie zsunęła się z piersi, odwróciłam wzrok. Odczekałam kilka minut i z niezwykłą precyzją opuściłam ponure miejsce.Rozejrzałam się by upewnić się czy na pewno nie ma nikogo w pobliżu, chodź było to marnym pomysłem, bo drobinki mgły nadal nie opuściły lasu i przysłaniały widoczność jak wcześniej. Kiedy próbowałam wydostać się z dołu, ziemia pod stopami się osuwała i lądowałam z powrotem w to samo miejsce. Zdenerwowana próbowałam szukać innego sposobu. Uratował mnie wystający korzeń, po którym szybko wciągnęłam się na górę. Nie tracąc czasu zaczęłam biec przed siebie.   Brakowało mi tchu, ale nie zwalniałam tempa, wręcz przeciwnie, coraz szybciej przebierałam nogami. Pomyślałam z ironią, że trener byłby ze mnie niesamowicie dumny. 
   Coś lub ktoś pociągnął mnie za nogę, krzyknęłam i upadłam. Szarpnęłam nogą by wyswobodzić się z uścisku. Puściło, zerwałam się i znów biegłam przed siebie. Po małym kwadransie w oddali zauważyłam malutkie światła latarek. 
_______________
Mam nadzieję, ze się podoba. Jeśli czytacie zostawicie chodź mały komentarz. To bardzo mobilizuje :)

piątek, 20 marca 2015

Rozdział 2

   Suknia zakończona była zmysłową koronką, co dodawało jej uroku. Druga była w kolorze ciemnego brązu, marszczona od pasa w dół, prawie cała uszyta z delikatnej siateczki.
Dół syto marszczony, ozdobiony sześcioma rzędami falban wszytych na kształt fali. Rękawy zakończone były koronką. Dół sukienki podszyty był czarną halką sięgającą do falban, dzięki czemu jeszcze bardziej się eksponowały. Głębokie wcięcie w dekolcie przypominało o tym, że jest to suknia dla kobiety obdarzonej przez matkę naturę. Skromnie mówiąc, były przepiękne. Nie rozumiałam jednak co starodawne suknie miały do nadchodzącego wydarzenia.
   Kiedy spojrzałam pytająco na matkę, rzuciła mi spojrzenie zatytułowane "sama zobaczysz". Moja wewnętrzna ciekawość tykała cichutko niczym bomba.
- Nic z tego nie rozumiem. A jeśli nie będzie mi się TO podobać? - rzuciłam szybko.
- Kochanie, będziesz mieć wybór. Zazwyczaj ludzie nie uciekają z krzykiem, kiedy dowiadują się kim są. - uśmiechnęła się znacząco.
   Że co? Nerwowo zaczęłam się śmiać, kim jestem? Wampirem? Czarownicą? Żałosne jest to co strach robi z człowiekiem. Pewnie chodzi o jakąś nic nie znaczącą rzecz. Mam głęboką nadzieję, że nie jesteśmy żadną sektą, czy czymś w tym rodzaju. Matka nie wyglądała na kogoś takiego, więc delikatnie się uspokoiłam.
   Grube blond włosy spadały jej na plecy, delikatne fale sięgały do połowy pleców. Często upinała je w duży kok, co postarzało ją o kilka lat. Wyróżniała się ostrymi rysami twarzy i dużą blizną na policzku. Niestety nigdy nie powiedziała mi, jak ona powstała. Ja natomiast byłam jej przeciwieństwem, delikatne rysy twarzy, duże brązowe oczy i czarne włosy. Podobieństwo do ojca było uderzające.
   Spohie z niezwykłą delikatnością wieszała suknie na wieszakach i zaczepiała je o linkę przeznaczoną do suszenia ubrań. Suknie kołysały się delikatnie. Przyglądałam im się z zachwytem. W dwudziestym pierwszym wieku nigdzie nie spotyka się już takich strojów, pomijając muzea. Mimo, że suknie są piękne, nie założyłybyśmy ich nigdzie, gdziekolwiek byśmy były.

***


   Obudził mnie hałas dochodzący z dołu. Był czwartek. Dwa dni do soboty. Wyciągnęłam nogi spod kołdry i leniwie postawiłam je na podłodze. Ubrałam się szybko i walcząc z ochotą powrotu do łóżka zeszłam na dół. W połowie schodów usłyszałam niski głos, zabarwiony zabójczą chrypką. Wychyliłam się dyskretnie zza ściany i dostrzegłam rodziców w towarzystwie wysokiego bruneta. Kłócili się o coś zawzięcie, jednak, kiedy zobaczyli mnie w drzwiach, zapadła cisza. Długa i dziwna. 
  Kolor jego oczu był niesamowity, inny od reszty przeciętnych tęczówek, która była zupełnie biała.  Ubrany był w czarną skórę i czarne jeansy. Włosy miał ciemne i średniej długości. Na twarzy miał delikatny zarost, na oko dwudniowy. Wyglądał na co najmniej dwadzieścia lat.
- Dzień dobry. - przywitałam się grzecznie i skierowałam się w stronę lodówki. Wyjęłam dwa jajka z zamiarem zrobienia jajecznicy.
- Witam, córę jegomości. - skłonił się delikatnie z pełną powagą.
   Zszokowana otworzyłam szeroko oczy i rozdziawiłam buzię. Urwał się z jakiegoś średniowiecza, czy jak? 
   Ojciec spiorunował go wzrokiem i ujął pod pachę, kierując się w stronę tarasowych drzwi, mamrocząc coś zdenerwowany. Wybuchnęłam głośnym śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Czy ja właśnie wariuję?
- Kto to był? - zapytałam wbijając ostrożnie jajka na patelnię.
- Był to... Ojciec rano miał stłuczkę przed domem, a wiesz przecież jak bardzo kocha swój samochód.- uśmiechnęła się nerwowo.
   Po zjedzonym śniadaniu zabrałam plecak i wyszłam z domu. Minęłam samochód i z zaciekawieniem odwróciłam się szukając śladów stłuczki. Nic. Nawet ryski. Kolejne kłamstwo ze strony matki.

wtorek, 10 marca 2015

Rozdział 1

10 lat później.

   Poirytowana zachowaniem mojej mamy, cierpliwie czekam. Przemierza od przynajmniej trzech kwadransów sklep, buszując między wieszakami. Wychyla się co chwilę z nową zdobyczą i prezentuje mi ją. Przymierzyła już co najmniej sześć sukienek i żadna nie pozwoliła na skrócenie moich męczarni. Ostatnim razem, kiedy nudziłam się tak koszmarnie, byliśmy w Aspen, na nartach. Złamałam nogę na stoku narciarskim i cały tydzień spędziłam siedząc sama w hotelu, kiedy Oni czerpali radość z wyjazdu. 
   Rozanielona Sophie odsunęła ode mnie resztki wspomnień machając mi radośnie niebieską sukienką przed oczyma. 
 - Jest idealna! - wyszeptała otumaniona.
 - Ubierz ją szybko i wracajmy do domu. - zrezygnowana westchnęłam teatralnie i opadłam ponownie na krzesło. Spojrzała na mnie z niedowierzaniem i zaczęła histerycznie się śmiać. - No co?
 - Czy ty właśnie pomyślałaś sobie, że przytaszczyłam tą sukienkę dla siebie?
   Otworzyłam szerzej oczy i zlustrowałam prezentowaną przez nią zdobycz od góry do dołu. Cała koronkowa z prześwitującym tyłem i długością sięgająca do połowy ud. Bardzo obcisła. Zbyt obcisła jak na mój gust. Wyśmiałam ją zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć.
  - Nie założę tego na siebie. Wychodzę. - burknęłam.
  - Ale potrzebujesz nowych ciuchów na wyjazd... To w końcu aż 3 dni!
   Wstałam i ignorując oburzoną minę mojej matki wyszłam pośpiesznie na zewnątrz. Wpakowałam się do samochodu i rozsiadłam się wygodnie.
   Nie minęła chwila i drzwi od strony kierowcy otworzyły się z hukiem. Rzuciła mi wściekłe spojrzenie i wypuściła głośno powietrze.


***

   W tle słychać było tylko ciche cykanie zegara. Myślami byłam bardzo daleko. Czas był mi nieznany i do niczego nie potrzebny. Nie chciałam rozgniewać mamy. Wiem, że sobotni wieczór jest dla niej bardzo ważny, tak jak dla całej mojej rodziny. Już za sześć dni poznam rodzinny sekret, strzeżony od wieków. W tym roku skończyłam siedemnaście lat i będę musiała unieść go bez względu na jego charakter, wielkość i ważność. Boję się tego.
   Odkąd pamiętam, co rok, cała moja rodzina wyjeżdża. Jest to zawsze ta sama data, tylko rok się zmienia - 31 grudnia. Nigdy nie mogłam im towarzyszyć, zawsze byłam zbyt młoda.
   Bardzo często nasz dom jest pusty. Tłumaczą się dużą ilością pracy, chodź do końca trudno mi w to uwierzyć. Tata jest chirurgiem, a mama anestezjologiem, oboje pracują na tym samym bloku operacyjnym. I chodź praca ta zabiera mnóstwo czasu, żaden normalny lekarz, nie przesiaduje 48 godzin w pracy. Musi być to związane z ich sekretem. Po za tym, odkąd mój brat wszedł w to całe zamieszanie, nie chodzi do szkoły, znika na długo i wraca jak gdyby nic.
   Z moich głębokich przemyśleń, wyrwało mnie pukanie.
  - Czekam na strychu.
   Usłyszałam tylko ciche kroki, które zaś ustały po chwili. Zerwałam się z łóżka i zaciekawiona pomknęłam ciemnym korytarzem w stronę starych drzwi. Otworzyłam je i przeskakując po dwa schodki, wspinałam się w górę. 
   Znalazłam tam mamę, klęczącą przy wielkiej, ciemnej skrzyni. Miałam zakaz otwierania jej. Kiedy byłam małą dziewczynką, pomimo zakazu przyszłam tutaj z zamiarem pomyszkowania w Niej. Wszystkimi możliwymi sposobami próbowałam ją otworzyć, ale ta nigdy nie ustąpiła. A teraz była otwarta...
   Z ogromnymi emocjami podbiegłam do niej. Sophie podniosła głowę i uśmiechnęła się.
  - Czas byś zobaczyła co w niej jest. - odparła przenosząc wzrok na zawartość skrzyni.
   Wylewały się z niej ogromne fałdy materiału, które pośpiesznie wyjęła. Wychyliłam się bardziej, by widzieć co znajduje się pod nimi, ale zanim cokolwiek dostrzegłam, pokrywa była już zamknięta.
  - Na resztę przyjdzie czas. A teraz chodź.- rzuciła.
Wstałam i pomogłam przenieść jej wszystko na stare fotele. A kiedy wszystko znalazło się na miejscu, mama podniosła pierwszy okaz. Była to piękna ciemno-bordowa suknia. Rozłożysta niczym wyciągnięta z balu królewskiego, bez ramiączek z gorsetem mającym dekolt, wycięty w kształcie serca.
_____________________________________

Witajcie! Mam nadzieję, ze się podoba. Zostawcie po sobie komentarz :)

sobota, 7 marca 2015

Prolog

  Śmiejąc się, zwinnie przemykała między drzewami. Kruczoczarne włosy zaplecione w dwa długie warkocze, zakończone czerwonymi kokardkami, podskakiwały obijając się o plecy dziewczynki. Ogromny las był doskonałą atrakcją dla 7-letniej dziewczynki. Pies nie odstępując jej na krok, dotrzymywał jej towarzystwa. Merdając ogonem i poszczekując, radośnie przynosił rzucane mu patyki.
  Barwność lasu otoczona promieniami słońca, zapraszała w głąb siebie. Wokół rozciągał się wspaniały widok. Ziemia usłana była gęsto suchym igliwiem i kolorowymi liśćmi, które przyjemnie szeleściły z każdym, nawet delikatnym krokiem. Ptaki radośnie śpiewały dodając temu wszystkiemu tajemniczego czaru. Łagodne świergotanie z każdym posunięciem w głąb lasu przeradzało się w coraz to większe melodie.
   Kiedy podnosiła kolejny patyk, by rzucić go swojemu pupilowi, kątem oka spostrzegła ruch. Pośpiesznie skierowała wzrok na psa i zamarła. Leżał ze skulonym ogonem, wyraźnie czymś przestraszony.
   Ciche zwinne i zdradliwe stworzenie zmierzało w jej stronę.
- Rasty. - wyszeptała spanikowana do owczarka.
   Zaczął głośno piszczeć, ale nie poruszył się nawet o centymetr, tylko nadmiernie szybko unosząca się klatka piersiowa wykonywała ruchy. Wstrzymała oddech i błagalnymi oczętami wpatrywała się w psa. Chwilę później poczuła coś puszystego wokół odkrytych łydek. Przerażona spuściła powolnie wzrok i natychmiast zastygła. Jej małe serduszko zaczęło bić dwa razy szybciej niż zazwyczaj, a źrenice rozszerzyły się do granic możliwości.
   Tajemniczy osobnik oddalił się o kilka kroków, usiadł na tylnych łapach i z zaciekawieniem wpatrywał się w przerażoną dziewczynkę. Zamruczał zmysłowo, podniósł wypielęgnowaną łapę i ku zaskoczeniu dziecka zaczął spokojnie ją lizać, wciąż ją obserwując. Hipnotyzujące oczy osobnika nie pozwalały jej krzyczeć, ani ruszyć się. Kręciło jej się w głowie, czuła całą sobą, ze stanie się coś złego.
   A może już się stało?
   Przybliżył się ponownie i zrobił coś czego się nie spodziewała. Stanął na tylnych kończynach, przednie kładąc na jej brzuchu. Poczuła szorstki język na policzku i lęki natychmiast odpłynęły. Jej usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu i zaczęła gładzić puszysty łeb wilka, cicho się śmiejąc.
   Była niemal pewna, że jest On wilkiem, przecież mama czytała jej przed snem "Czerwonego kapturka" i wyglądał tak samo jak na ilustracji. "Ale przecież tamten zjadł babcię, a ten nie zrobił mi krzywdy." - pomyślała.
- Jesteś dobrym wilkiem? To takie istnieją? - zapytała z niedowierzaniem.
   Wyciągnęła rękę i zaczęła drapać go za uchem. Wilk zamknął oczy i oddał się pieszczotom. Głośno zajęczał, kiedy napotkała na tajemnicze zgrubienie. Delikatnie odsunęła kłęby sierści i przyjrzała się czerwonemu obiektowi. Było okrągłe i wielkości piłeczki ping-pong'owej. Z okrągłej części wystawały dziwne odnóża, zanurzające się w ciele wilka, a sucha skóra pękała w jej okolicy, tworząc głębokie i zaczerwienione bruzdy. Nie myśląc co robi, chwyciła i wyciągnęła urządzenie. Kiedy nóżki wytapiały się z ciała, zwierze trzęsło się z bólu, padając na ziemię, po wszystkim.
    Podniosła dziwny przedmiot na wysokość oczu z zamiarem dokładnego obejrzenia go i wtedy przedmiot zamienił się w pył. Po prostu się rozmył, tak nagle. Pozostały po Nim tylko znikające pyłki w powietrzu. Odskoczyła zaskoczona.
    Wilk podniósł się z ziemi, przykuwając jej uwagę i przyczłapał do jej nóg. Zapominając o dziwnym zjawisku, kucnęła i pogłaskała przyjaciela. Czując, że jej nowy kolega nagle się spina, obejrzała się za siebie, ale niczego nie dostrzegła.
   Zbliżali się... Wyczuwał ich. Musiał uciekać tam skąd przybył, w żadnym wypadku, nie mogli go zobaczyć. Mogłoby to być bardzo niebezpieczne. Zwłaszcza teraz.
   Mokrym nosem delikatnie dotknął dłoni dziewczynki i ruszył biegiem przed siebie. Słyszał za sobą błagalne słowa, by wrócił i szloch jego małej bohaterki i chodź bardzo chciał, nie mógł tego zrobić. Ostatni raz spojrzał się w jej stronę i zniknął w ciemnej gęstwinie lasu.
 
______________________________________

Moja pierwsza notka tu. Mam nadzieję, że się spodoba. Za dwa dni ukaże się już nowy rozdział. :)